Z rana - program standardowy i tempo dość rozsądne.
Popołudniu - po frustrującym dniu w pracy, prądu w nogach zebrało się więcej niż zwykle i mimo wiatru atakowałem podjazdy jak kuna.
Niesamowite, że na niektórych podjazdach nawet tętno mi się nie zmieniało - jakby pedałował kto inny. Czy to już dobra forma - czy jeszcze przedbiegi? ;)
Koniec miesiąca - więc czas na podsumowanie. Czerwiec był dobry. Świetna pogoda i dużo sposobności do dłuższych przejażdżek. 662 km. Było by świetnie, gdyby lipiec był co najmniej tak samo dobry...
Jak się nie śpi po nocach tyko klika, to potem tak to wygląda. Cały dzień nie byłem senny, ale pałer w nogach - no cóż... zdecydowanie słaby.
Dałem radę utrzymać dobre tempo ale wytrzymałości brak. Do tego ta duchota. Deszcz wisi w powietrzu ale nie leci ani kropla... Kurz obklepił mi rower jakbym mieszkał w Australii a nie środkowej europie... Dziś trzeba się będzie wybrać na myjnię... może autem też? :)
Swoją drogą.... padłem o 22.oo. Totalnie. Nie miaełm siły nawet siedizeć :D Organizmu nie oszukasz.
Rano szło mozolnie. koszmar. Dopiero w lesie ożyłem i pohulałem chwilkę po ścieżkach na Marcelinie.
Popołudniu było dużo lepiej - nawet plecak wydawał się nie przeszkadzać - niestety, jak zwykle ograniczony czas zmusił mnie do powrotu. Niemniej jeździło się całkiem nieźle - i tempo było już bardziej godne niż z rana
Zapowiadało się grubo. Nowe buty zaszokowały twardością podeszwy i wentylacją. Pierwsze uderzenie w pedał było totalnym zaskoczeniem. In + oczywiście :)
Niestety, z jakiegoś powodu noga średnio podawała i zabrakło werwy na porządną jazdę. Wymęczyłem 36 km - byle wrócić przed północą do domu - ale jakiejś super jazdy nie było.
Pochrzaniłem kolejność i zacząłem od podjazdów przy wiadukcie. po 10 szt. pojechałem na asfalt i jakoś się ciężko jechało.
Ogólnie jednak, najważniejsze jest to - że buty są ok :)
Klasyczna wyprawa do WPN. Mimo zmęczenia po wczorajszym, wieczornym katowaniu nóg, średnia była godna a szosowe podjazdy poszły gładko.
Nowością było dkrotne pokonanie jebczego asfaltu przed Mosiną. CO ciekawe - drugi raz poszedł szybciej i mniej boleśnie niż pierwszy... - Może to dlatego, że byli kibice <lol>
No i jest nowa ścieżka przy zbiornikach retencyjnych - wprost do szybkiego singla. Piękna sprawa. Wartościowe odkrycie.
W sumie zrobiłem dziś ponad 70 km - ale reszta to z rodzinką, więc trudno to notować jako trening.
Wieczorny przejazd szutrówką na zapleczu Malty, później interwał szosowy i 10, czy tam 12 podjazdów przy wiadukcie. Pompa na podjazdach dała rade jak nigdy.
Dobra średnia, noga podawała - ale obowiązki wzywały, więc po obowiązkowym dystansie, zlądowałem w domu i wykonałem inne, wieczorne zadania ;)
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(