Był remote - więc nie było czasu na długie wycieczki - zresztą było zimno i wietrznie. Do robo i z powrotem - dostarczyć klamoty do firmy - a potem po lesie do domu - lekko naokoło - ale bez większych tripów. Tempo - w normie.
To był najlepszy ze startów w tym sezonie. Dałem z sobie ile trzeba - co w prawdzie nie uchroniło mnie przed dublem ze strony cholernego cyborga na 29" rowerku przełajowym - ale miałem świadomość, że walka była godna.
Na każdym okrążeniu ciąłem ziomków aż miło. Tym razem - Arek Kaczmarek i jego piękny KTM nie dali rady - na podjeździe coś mu chyba chrupnęło i miał parę minut straty.
Szkoda, że nie było mi dane powalczyć o to jedno okrążenie więcej. Mam wrażenie, ze mogło być wyraźnie lepiej. Dojechałem 12.
Koniec końców - po 3 startach w pucharze, skończyłem na 20. miejscu w generalce. Szkoda , że tak odpuściłem ten puchar. Mogło być całkiem nieźle :))
No nic. W 2010 się odgryzę , jeśli tylko będzie mi dane.
Dzień przed zawodami naszło mnie na lekki rozruch mięśni. No niby się nie jeździ tuż przed startem - ale jakoś nie mogłem się powstrzymać.
Śmignąłem jak zefir po standardowych ścieżkach, wraz z zapleczem Malty. Było świetnie - zeszła mgła i mimo chłodu jechało się świetnie. Deptałem delikatnie żeby tylko za mocno nie napinać nóg - ale mimo to tempo i tak skoczyło prawie do typowego.
Wewnętrzny poganiacz jest silniejszy od rozsądku.
Lekko rozstrojona tylna przerzutka, może jutro sprawić trochę kłopotów. Trzeba będzie uważnie motać łańcuchem na podjazdach...
Tym razem dla odmiany - Marcelin i Rusałka "w drugą stronę". Później Cytadela, obwodnica i Malta w stronę Swarzędza. Jechało się nieźle - ale było nienaturalnie ciepło. Odwodniłem się lekko...
Ogólnie było nieźle. Sigma - z nową baterią - w końcu działa jak należy. Niech mnie... Banał. Wskaźnik poziomu baterii można sobie ... odpuścić :D
Na ostatnią chwilę - nieco od niechcenia - wyszedłem przepalić zeżarte węglowodany. Jesienna aura zaatakowała chłodem i wilgocią - ale i ezoterycznymi zapachami zgnilizny i obumierającego lata. Chyba dlatego najbardziej lubię jazdę w nocy. W dzień, ludzie i samochody przeszkadzają w kontemplowaniu przestrzeni jaka nas otacza.
Jeździło się nieźle. Noga podawała i trasa była dość szybka. Zlekka późno skończyłem... W robocie znów będzie mordęga... :D
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(