To był najlepszy ze startów w tym sezonie. Dałem z sobie ile trzeba - co w prawdzie nie uchroniło mnie przed dublem ze strony cholernego cyborga na 29" rowerku przełajowym - ale miałem świadomość, że walka była godna.
Na każdym okrążeniu ciąłem ziomków aż miło. Tym razem - Arek Kaczmarek i jego piękny KTM nie dali rady - na podjeździe coś mu chyba chrupnęło i miał parę minut straty.
Szkoda, że nie było mi dane powalczyć o to jedno okrążenie więcej. Mam wrażenie, ze mogło być wyraźnie lepiej. Dojechałem 12.
Koniec końców - po 3 startach w pucharze, skończyłem na 20. miejscu w generalce. Szkoda , że tak odpuściłem ten puchar. Mogło być całkiem nieźle :))
No nic. W 2010 się odgryzę , jeśli tylko będzie mi dane.
Co za trasa. Ubaw jak za dawnych lat. Hopki, rynny, kręte single. Duża niespodzianka, trzeba przyznać. Było szybko i bardzo "brudno" - ale walczyłem ostro - nie udało mi sie jednak wyciąć KTM-a z numerem 580. Jechaliśmy idealnie w tym samym tempie - mimo ze parę razy atakowałem. Nie ma jeszcze wyników - ale na pewno wybroniłem się przed dublem co już jest dużym sukcesem :))
Karą za lenistwo i niesumienność w treningach jest ból i łzy topione w lepkim błocie. Prosty z pozoru maraton, na dystansie GIGA okazał się bolesnym doświadczeniem - dzięki wiatrowi smagającemu koszmarnie, we wsi Góra, oraz skurczom, jakie pojawiły się już na 50 kilometrze. Koszmarnie dziwne - nigdy wcześniej nie miałem skurczy trójgłowego - podczas gdy łydki miały się świetnie...
Płynów miałem pod dostatkiem , zażerałem się bananami i batonami - a mimo to brakowało sił na prostych - gdzie samotnie katowałem się pod wiatr wrzeszcząc z bólu i przeklinając zdradzieckie mięśnie.
Koniec końców - przyjechałem pół godziny po zamierzonym czasie (4:49) - co jednak - w obliczu tak koszmarnych przejść - i tak jest swoistym sukcesem.
Nie pozostaje nic innego jak popracować nad wytrzymałością, bo drugi raz podobny przypadek będzie porażką doszczętną :/
NO i do tego cholerna sigma, gubiąca co chwile sygnał.. no normalnie koszmar jakiś.
Heh. Już miałem sobie odpuścić, kiedy tak patrzyłem na mój zwieszony brzuch i gumowe nogi. Ale jakoś nie mogłem po prostu się poddać... Nie na cytadeli.
W ciągu godziny kupiłem komplet opon Panaracera (Dart + FireXC), założyłęm je i poleciałem po numer startowy. Szaleństwo...
Tradycji stało się zadość. Pokonałem paru kapeluchów ale i tak daleko od czołówki Sukcesy? Olbrzymie! - Mimo balona jaki mi wyskoczył z pospiesznie założonej opony - dojechałem do mety bez kłopotu. (od startu o tym wiedziałem - stąd moja mina na fotce :D) - Łańcuch po ponad 6.ooo km nadal działa - i dał radę choć parę razy strzelił na podjazdach (i tak lepiej niż wielkim wymiataczom z xtr-ami :D... technika...) - Mimo słabej diety - dojechałem bez zawału serca. Choć mogłem jechać mocniej :/ - Mimo wielkiej, grubej p...y na brzuchu - nie połamałem roweru - a wręcz poczyniłem kondycyjny postęp. Poczyniłem postanowienie... Pokocham leśne podjazdy na Cytadeli - albo znienawidzę mtb. :D - Nowe opony to sen nocy letniej. 2.1 nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa jak 2.5 - ale toczą się cudnie - a w zakrętach rower przechyla się jakby sam miał jechać... (późna nauka... :D)
Teraz, pozostaje tylko wykończyć łańcuch na podjazdach i założyć nowy napęd. Nadal nie mam koronki 32z - ale to detal. W najbliższych dniach to się zmieni.
Oj, Chodzież była niewątpliwie przełomem. Pierwszy raz od długiego czasu, starałem się pojechać po wynik walcząc z innymi - a nie tylko z trasą...
Ścieżki doskonałe. Podjazdy znośne, a zjazdy lekko piaszczyste miejscami, a jednak było świetnie. Noga podawała. Glikogen zebrał się w mięśniach i nie było nawet mowy o jakimś kryzysie - a jednak wynik słaby. Chyba zabrakło wiary i świadomości własnych sił. Może też zbyt asekuracyjnie jechałem... To chyba to złe przyzwyczajenie - "aby do mety" Ale występ i tak zaliczam do udanych :)
Płaski i dość łatwy - a jednak zmęczył mnie solidnie. Nie łatwo być amatorem. Ale jest. cel. Może uda się jeszcze w tym sezonie zaliczyć jakiś górski - tyko nad wydolnością muszę popracować...
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(