Jakżesz pięknie noga dziś podawała :) Szkoda, że nie mogłem jechać gdzieś w plener. Najwyraźniej pokonałem dziś kolejny próg kondycyjny bo różnica jest ogromna. Oczywiście oznacza to, że teraz nastąpi kolejny etap mozolnej pracy :|
No nic. Trzeba się cieszyć tym co jest. A jest nieźle. Przyszły tydzień - remote working - a więc niechybnie cały poranek w siodle :D. Wiążę z początkiem czerwca wielkie nadzieje :))
Oj, Chodzież była niewątpliwie przełomem. Pierwszy raz od długiego czasu, starałem się pojechać po wynik walcząc z innymi - a nie tylko z trasą...
Ścieżki doskonałe. Podjazdy znośne, a zjazdy lekko piaszczyste miejscami, a jednak było świetnie. Noga podawała. Glikogen zebrał się w mięśniach i nie było nawet mowy o jakimś kryzysie - a jednak wynik słaby. Chyba zabrakło wiary i świadomości własnych sił. Może też zbyt asekuracyjnie jechałem... To chyba to złe przyzwyczajenie - "aby do mety" Ale występ i tak zaliczam do udanych :)
Mimo pożądnej diety nadal byłem jakiś wymechłany więc rano jechałem jakoś lajtowo. Prawie jak zdechlak - chociaż czas przejazdu niby był w normie (???)
Powrót był lepszy - bo nogi juz lepiej działały - ale za to cholernie się rozpadało. Zmokłem jak kura. Przynajmniej pojawił sie powód do gruntownego przeglądu napędu i piast. Podmieniłem też oponę z tyłu. Wreszcie znów jest poprawnie założona :lol:
Szybki (?) dojazd i szybki powrót. Nie miałem siły ani ochoty na dłuższą jazdę. Byłem totalnie wydymany po wieczornym spidowaniu pod górkę. Mięśnie to odczuły. I do tego ten pier...ny plecak, kóry waży tyle co chyba cały rower. Że też muszę się męczyć z tym dziadostwem!
Dorga do pracy - standardzik. Spowtotem niestety dużo krócej z powodu planów i zaległości :/ (jechałem przez centrum)
Wieczorem, miała być asfaltowa 40-tka ale skończyło się kapciem w okolicach cytadeli. Pierwsza w tym sezonie. Wyszło równo po 27 km popołudniu i wieczorem. Porażkowo. A noga całkiem nieźle dawała radę. No szkoda.
Naprawy robione nocą są mało efektywne. Opona założona w druga stronę, luz na piaście za mocno skręcony... no ogólnie stresująco było trochę rankiem dnia następnego.
Nie był to najlepszy dzień na jazdę. Po nockach nie oczekiwałem super pary w nogach - ale żeby napierw wrócić przed czasem z powodu telefonu małżowinki - a potem - wieczorem zmoknąć jak pies próbując nadrobić straty z popołudnia... No przesada...
Próby sprinterskie wypadły średnio. Ale wróciłem w zupełnie dobrej formie.Gdyby nie deszcz pewnie jeszcze bym się katował...
Po całej nocce przy kompie, 4.5 godz. snu i pędem na rower. 40 km q półtorej godziny - w porzadnym terenie i w tempie jakie się ue mnie zdarza raczej na flacie niż na górkach. Interwały na leśnej pętelce, przerywane okrążeniami asfaltowymi wokół malty. Bardzo ciekawy mariaż jazdy w terenie i wydolnościowego flatu.
Noga podawała aż żal było wracać do domu.
Piekny był to dzień. niestety - teraz znów przy kompie. Znów nocka - oby jutro udało się znów uciec z domu na 1.5h katowanie nóg ;)
jak zwykle - Vuelta de Posnania - wokół centrum, malta, rataje , cytadela itd... Było chłodno i byłem wymechłany. Wróciłem grubo po północy (po 1:00AM) co poczułem dnia następnego. wariactwo - ale tempo było dość równe - przynajmniej dopóki nie czułem głodu...
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(