To była tylko krótka przejażdżka - spokojne kulanie po asfalcie. Po diabelnych ulewach z dnia - wieczorem pozostało mi się kulać po twardym podłożu.
W zasadzie najważniejszym punktem i tak był test bocialarki - cudnej, nowej zabawki , która okazała się spełnić pokładane w niej nadzieje.
Świeci jak cholera. Jest jak działo plazmowe. Kierowcy samochodów głupieją na widok jaskrawego , białego światła. Ludzie się rozstępują a ja wszystko widzę jak na dłoni.
Wreszcie można cisnąć w nocy - bez przeszkód. Po lesie, chaszczach albo zwykłej drodze. Rewelacja :) I do tego ten design rodem z podziemnej fabryki broni. Cacko.
Cholerny ten czerwiec. Deszcz, syf... jedna rozpacz. Wprawdzie tylko mięczaki szukają wymówek - ale faktycznie w tym roku aura zepsuła mi statystyki dotkliwie.
Może właśnie dlatego tak usilnie staram się zbliżyć w każdy weekend do 100km. Nie jest to już żadnym wyczynem - mimo świetnego terenu i jako takiego tempa.
Ta wycieczka była próbą zdobycia "korony wielkopolski" - tylko że Osowa Góra była nieco za daleko...
Kokoryczowe Wzgórze a później Puszcza Zielonka i Dziewicza Góra. To był dobry trip - szkoda ,że tempo nie najlepsze - ale to akurat za sprawą piachu i nie najlepszej formy "wingmana", który z kontuzją kolana i bez spd-ków ma wyraźnie słabszy performance. Nic to. Będzie lepiej :))
Głupotą jest wiara w to, że można nadrobić stracony czas. Ale nic innego nie pozostaje, kiedy w środku sezonu, w czerwcu ma się przejechane 200 km. Żenada. Pogoda zniweczyła moje wysiłki - ale kondycja nie zanika.
Przed pracą było miło - 22 km ze średnią 25.5 - po pracy - petarda w nodze i pełna dyspozycja - podjazdy bez litości - powyżej 27 kmph - i takaż średnia
Świetnie było. Dobrze wiedzieć, że kondycja nie poszła do lasu :)
Nie było czasu na normalną jazdę. Pogoda nadal gówniana... Rozpogodziło się dopiero późnym popołudniem wiec pocisnąłem załatwić sprawy z użyciem roweru. A że miałem godzinę czasu - postanowiłem dać po nogach ile wlezie.
Efekt?
Wróciłem zmęczony, spocony i zbłocony nieco... Ale niespełna godzina to za mało żeby poczuć że pokuta została odprawiona. Kara za lenistwo nadal wisi nade mną...
Stestowałem za to nową zabawkę - nokia sportstracker.
Fajnie rysuje i wrzuca do serwisu ślady - ale pomiar wysokości z użyciem gps-u to jakaś makabryczna porażka... Profil wyszedł tak abstrakcyjny jakbym jeździł po górach...
Miała być poranna jazda w błocie - z Jakubem - ale z okazji rodzinnych spotkań przełożyliśmy trip na popołudnie.
Koniec końców pocisnąłem sam.
Koszmarnie długa przerwa dała się we znaki - choć noga podawała - pompka wyraźnie nie nadążała za równym i dość szybkim tempem nadawanym przez głowę :D
Ogólnie podjazdy szły gładko i do zielonki doleciałem szybko i bez bólu - mimo błota i wszechobecnej wody po ulewach z ostatnich dni. Las był mokry i grzązki, toteż wespół z ograniczeniem czasowym - nie dałem rady pocisnąć za wiele - mimo chęci.
Po powrocie czułem nieco nogi - ale ogólnie nie było tak strasznie... CO nie zmienia faktu, że takie przestoje to marnotrawstwo wypracowanej formy. Czas ratować to co pozostało :)
Koniec jojczenia... błoto to nie przeszkoda w treningu.
Z okazji obowiązków rodzinnych i kitrającej się pogody - musiałem skrócić trip.
Tak na prawdę to miałem lekkie napady lekowe. Najpierw dwa razy minąłem się z samochodem na grubość lakieru (raz z darciem ryja oczywiście) - a na koniec minąłem się na pełnej wiksie z jakimś koluniem - dirtowcem, który bez hebli, zobaczył mnie jak przecinam mu drogę - kiedy akurat był w powietrzu - pokonując hopkę. Spociłem się nieco, zatarłem hama, pochyliłem głowę i czekałem na dzwona. Wyliczyłem, ze trafię go w tylne koło - ale los był dla niego łaskawy. Dostał w biodro moją klamką i poleciał w zarośla. Kołem nawet go nie tknąłem... Pojechałem dalej niewzruszony.
Obserwująca to panienka chyba zasrała się w majty bo musiało to wyglądać co najmniej efektownie :)
Postanowiłem nie kusić dalej losu w obliczu tych dziwnych zbiegów okoliczności - i powlokłem się do domu...
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(