Noga znów nieźle podawała, więc prócz "programu standardowego" pocisnąłem po pracy parę kilo za Maltą.
A jak szybko było - wystarczy spojrzeć na średnią. Gdybym miał tyle czasu na treningi co te "cyborgi z bożej łaski" - rozwalił bym ich jak uczniaków :D
Ale nie mam - więc nadal jestem tylko szybkim kapeluchem (ew. turystą) :D
Ależ noga podawała... Rano śmigałem jak pocisk, ciesząc się ciepłym - ale rześkim, porannym powietrzem. Po pracy - mimo ograniczeń czasowych - tradycyjna trasa - ale w tempie doskonałym. Jest"Mana", noga podaje, rower jak zawsze niezawodny. To daje chęć do życia :)))
Jak to w życiu bywa - miał być przejazd trasą maratonu w Murowanej (po raz kolejny) - a skończyło się zawrotką przed półmetkiem. A szkoda, bo trasa jest świetna i bardzo malownicza... Jakub, mając i tak mizerny dzień, złapał dodatkowo kontuzję, więc tempo było iście turystyczne. Podjazdów było ile trzeba (720 m) - ale trwało to o wiele za długo. Sfrustrowany spóźnieniem do domu, ostatnie 20 km pocisnąłem sam - gnając co sił... ze średnią grubo powyżej 27. I to chyba uratowało ten trip - bo inaczej chyba nie wpisał bym go do bloga aby nie zaniżać średniej :D
Za tydzień Chodzież - i coś mi mówi, że znów będę mógł walczyć o wynik a nie tylko o przetrwanie...
Już miałem stracić kolejny piękny dzień po kilkudniowym przestoju - ale udało się go uratować - przed 19 wyskoczyłem w moim ognistym wdzianku i zaatakowałem szutrówki w Swarzędzu.\ Pojawiła się misja żeby pocisnąć na Dziewiczą - ale niestety słońce nieubłaganie tonęło za drzewami - a brak oświetlenia na kierownicy nie wróżył nic dobrego - więc po nieco ponad 20 km - zawróciłem po pokonaniu piaszczystego podjazdu za Wierzenicą.
Tak intensywnie cisnąłem podjazdy że zakwasiłem mięśnie i poczułem to dotkliwie. Mimo dobrej dyspozycji i tempa - power-upów nie było. Do tego nie wziąłem bidonu i cisnąłem na jednej butelce Gato :/ Delikatny finisz wycieczki nieco złagodził dolegliwości - ale...zresztą pokuta musi być. 3 majowe dni obrastania w tłuszcz - to karygodne zaniedbanie...
Plan był prosty - szybkie 40 km i do domu. Po nie udanej próbie zrobienia 100 km (padało od rana) - musiałem coś nakulać dla wyrównania strat.
W Swarzędzu jednak naszło mnie na Dziewiczą i poleciałem jak pocisk w stronę Puszczy.
I pewnie obrócił bym 20 min. szybciej, gdybym tak kosmicznie nie pobłądził :D Przejechałem podjazd i poleciałem naokoło całej Dziewiczej, po chęchach i zaroślach.
Owadów było kosmicznie dużo. Ohyda...
Ogólnie, wróciłem bez poważniejszych oznak zmęczenia. Noga podawała niesamowicie. Wygląda na to że motywacja i kondycja są gdzie trzeba. :)
Plan był prosty. Pocisnąć wzdłuż Prosny do Gołuchowa. Niestety - mapy UMPL w okolicach Kalisza są dolinnie niedokładne - i nie zawierają wielu mniejszych dróg.
Zaczęło się świetnie - lekkie błądzenie - ale nowe, piaszczyste single mnie urzekły. Zasuwałem jak pocisk bo noga mi podawała nieprzecietnie. Czar prysnął kiedy dojechałem do Kuchar, gdzie musiałem zjechać na asfalt. Zanim dotarłem do Gołuchowskiego lasu, przejechałem z 7 km po asfalcie.
Powrót też był głównie po asfalcie- ale dla domknięcia 50 km zrobiłem kilka podjazdów w Parku Przyjaźni.
Świetna forma - i niezła wycieczka. Dobry akcent na zatarcie niesmaku po Szałe...
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(