Błoto i syf że głowa mała... Podjazdy hardkorowe - a zjazdy - po strumykach z błota, kamieni i wody. Rower zarypany jak nieboskie stworzenie. Ale i tak była masa zabawy...
Wjazd na Klimczoka odpuściłem, bo znalazłem kilka niezłych ścieżek. No i nieco tempo było za słabe na takie szturmy...
Cholerny ten czerwiec. Deszcz, syf... jedna rozpacz. Wprawdzie tylko mięczaki szukają wymówek - ale faktycznie w tym roku aura zepsuła mi statystyki dotkliwie.
Może właśnie dlatego tak usilnie staram się zbliżyć w każdy weekend do 100km. Nie jest to już żadnym wyczynem - mimo świetnego terenu i jako takiego tempa.
Ta wycieczka była próbą zdobycia "korony wielkopolski" - tylko że Osowa Góra była nieco za daleko...
Kokoryczowe Wzgórze a później Puszcza Zielonka i Dziewicza Góra. To był dobry trip - szkoda ,że tempo nie najlepsze - ale to akurat za sprawą piachu i nie najlepszej formy "wingmana", który z kontuzją kolana i bez spd-ków ma wyraźnie słabszy performance. Nic to. Będzie lepiej :))
Plan był prosty - szybkie 40 km i do domu. Po nie udanej próbie zrobienia 100 km (padało od rana) - musiałem coś nakulać dla wyrównania strat.
W Swarzędzu jednak naszło mnie na Dziewiczą i poleciałem jak pocisk w stronę Puszczy.
I pewnie obrócił bym 20 min. szybciej, gdybym tak kosmicznie nie pobłądził :D Przejechałem podjazd i poleciałem naokoło całej Dziewiczej, po chęchach i zaroślach.
Owadów było kosmicznie dużo. Ohyda...
Ogólnie, wróciłem bez poważniejszych oznak zmęczenia. Noga podawała niesamowicie. Wygląda na to że motywacja i kondycja są gdzie trzeba. :)
Plan był prosty. Pocisnąć wzdłuż Prosny do Gołuchowa. Niestety - mapy UMPL w okolicach Kalisza są dolinnie niedokładne - i nie zawierają wielu mniejszych dróg.
Zaczęło się świetnie - lekkie błądzenie - ale nowe, piaszczyste single mnie urzekły. Zasuwałem jak pocisk bo noga mi podawała nieprzecietnie. Czar prysnął kiedy dojechałem do Kuchar, gdzie musiałem zjechać na asfalt. Zanim dotarłem do Gołuchowskiego lasu, przejechałem z 7 km po asfalcie.
Powrót też był głównie po asfalcie- ale dla domknięcia 50 km zrobiłem kilka podjazdów w Parku Przyjaźni.
Świetna forma - i niezła wycieczka. Dobry akcent na zatarcie niesmaku po Szałe...
Kolejny wypad z Jakubem - tym razem do Puszczy... zielonka. Nie brakowało błądzenia z powodu haosu jaki wprowadzał Garniak, ale ogólnie i tak pocisnęliśmy całkiem nieźle - mimo zbyt dużej ilości asfaltu w całej imprezie.
Noga podawała niemiłosiernie. Od 50 km. miałem wrażenie że słabnę, jednak na 68km. nagle włączyła mi się rezerwa i zacząłem szturmować podjazdy jak mashohista (39 kmph koło zoo, 27 asfalt za zegarem).
Ciekawostka: Dziewicza podjechana na 91% obrótów pompki :)))
Myślę, że dał bym radę spokojnie pocisnąć 1oo km - gdyby nie ograniczenie czasowe.. niestety.
A może i stety - bo wróciliśmy parę godzin później do "puszczy" z dziewczynami, i mieliśmy świetny, kojący spacerek :)
Za tydzień może znów WPN? A może poprawiona trasa po zielonce?
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(