Mimo przyjaranych ramion i lekko zajechanych nóg, postanowiłem zaatakować dziury wokół Kalisza, aby sprawdzić jak po Istebnej bedzie mi się jeździć na tak płaskim terenie. Trzeba powiedzieć krótko: jeździło się średnio - bo nogi dostały co nieco za swoje - ale nie było źle. Czas na spd... Platformy to jednak pomyłka - na dłuższą metę. Kolejny wyjazd , już bez platfusów. Pytanie co z napędem? Przetrwał Istebną i bezczelnie nadal działa.
To nie była łatwa wycieczka. Z gatunku tych co to się jedzie i podziwia widoki. Wiedziałem, że w lesie będzie błoto i topniejący śnieg - ale to co zastałem i tak zdołało mnie zaskoczyć.
Miejscami jechało się spoko - zwłaszcza tam gdzie był ubity śnieg i lód. Diesel daje radę w takich warunkach i było luksusowo.. Ale pół metra śniegu to już nie przelewki...
Droga między Wierzenicą a Kicinem to był jakiś koszmar... Podjazd pod Dziewiczą był przy tym jak bułka z masłem.
Syf odkładał się na kilogramy - wiec momentami obrzucałem napęd śniegiem co zapobiegało haczeniu się łańcucha... Tanie i skuteczne :)
Ale hample nie dały się tak obłaskawić - z przodu - okładzina się skończyła - a tłoczek od błota się chyba poddał. Ustąpił dopiero po myciu na myjni...
Ogólnie - wróciłem zajechany jak mops. To czego nie dało mi rady zrobić błoto - zrobił wiatr. Cholerny, silny wicher, który dmuchał na każdej otwartej przestrzeni. Niech go... szlag.
Tym niemniej - wycieczka ciekawa :) I kilometry zjedzone...
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(