Eksperyment z przepalaniem tkanki tłuszczowe (czyli jazda na 65% Hrmax) był trudny ale częściowo się powiódł. Do Swarzędza wytrzymałem - ale później już musiałem pocisnąć bo stawałem się nerwowy :)
Ogólnie krążyłem w rejonie Malty, gdzie nakulałem trochę km po męczącej, nużącej nocce.
Założylem w końcu SPD dzięki czemu jechało się duuużo lepiej niż wczoraj.
Podbudowany teorią na temat corneringu w zakrętach, popróbowałem nieco w terenie - ale za mało.
Po haniebnym przestoju, zaatakowałem walcząc ze zwałami tłuszczu i ledwie bijącym sercem.
Nie było łatwo - ale na pewno przyjemnie. Nie ma to jak skatować się odrobinę, odwiedzając przy okazji wszystkie najlepsze miejscówki po jakich na co dzień się poruszam. Ot - takie swoiste przywitanie nowego sezonu.
Może też jako forma pokuty za absencję na zawodach Thule w Puszczykowie :/ No - ale z tą formą to mogłem co najwyżej pokibicować :D
Cóż. Dwumiesięczna przerwa to dramat :D Ale nie było aż tak źle. Napęd dogorywa, a klocki z tyłu to już sama blacha - ale rower nadal mknie jak pocisk :) Nowy napęd jużna szczęście zamówiony - tylko kiedy to dojedzie? :/
Sama trasa - jak najbardziej standardowa - po miejsckich podjazdach i trochępo błocie jakie zosało z ostatniego śniegu i mżawki. Jechało sie nieźle, acz wyraźnie szybko spóchły mi nogi. może to jeszcze zmęczenie po nockach. Czas smarować stawy przed sezonem. Pierwsze zawody Thule: 29.III! (Puszczykowo)
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(