Robo / Dom - znów jakoś na około. Testuje zastępstwo dla SportsTrackera - ale póki co nie ma godnego następcy na Androidzie. Noga z rana jakoś słabo podawała - bo niedożywiony byłem - ale za półmetkiem jakoś się poprawiło i nabrałem tempa.
Popołudniu - krócej niż zamierzałem - ale i tak było i po mieście - i po lesie...
Rano zimno jak diabli - ubrany na zimowo - ledwie się wczołgałem na górczyński wiadukt.. Ciężko coś i mozolnie to szło... W lesie trochę lepiej już było - ale i tak wypociłem się jak prosiak.
Popołudniu w planach był dłuższy trip - bo powrót był przez piątkowo - więc po asfalcie kulałem się już całkiem sprawnie.
nie ma jednak co ukrywać - oponki 2.5 mi nie pomagają w windowaniu średniej ...
Miało być spokojnie - dla rozluźnienia - ale przebrzydły wiatr znów zaatakował i nie zawsze było - ot tak sobie z nóżki na nóżkę...
Było parę spraw "na mieście" więc prócz przyjemności udało się tez coś pożytecznego zrobić.. Na przykład kupić dziecku nóżkę do roweru :D I sobie nowe klocuchy do przedniego hampla... Tym razem Clark`s. Niech to... Kosztują prawie połowę klocków Magury... Skandal :)
Za parę chwil będę je wciskał w zacisk. Zobaczymy jak długo pocisną. To już 3ci zestaw...
To nie była łatwa wycieczka. Z gatunku tych co to się jedzie i podziwia widoki. Wiedziałem, że w lesie będzie błoto i topniejący śnieg - ale to co zastałem i tak zdołało mnie zaskoczyć.
Miejscami jechało się spoko - zwłaszcza tam gdzie był ubity śnieg i lód. Diesel daje radę w takich warunkach i było luksusowo.. Ale pół metra śniegu to już nie przelewki...
Droga między Wierzenicą a Kicinem to był jakiś koszmar... Podjazd pod Dziewiczą był przy tym jak bułka z masłem.
Syf odkładał się na kilogramy - wiec momentami obrzucałem napęd śniegiem co zapobiegało haczeniu się łańcucha... Tanie i skuteczne :)
Ale hample nie dały się tak obłaskawić - z przodu - okładzina się skończyła - a tłoczek od błota się chyba poddał. Ustąpił dopiero po myciu na myjni...
Ogólnie - wróciłem zajechany jak mops. To czego nie dało mi rady zrobić błoto - zrobił wiatr. Cholerny, silny wicher, który dmuchał na każdej otwartej przestrzeni. Niech go... szlag.
Tym niemniej - wycieczka ciekawa :) I kilometry zjedzone...
Po przerwie było ciężko. Mimo treningu z trenażerem - prawdziwe podjazdy nieco dały mi w kość... Chyba szkoda czasu na pedałowanie w miejscu. Pora się przestawić na prawdziwy rower i siłownię.
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(