Mało. Groźnie...
Środa, 3 czerwca 2009
· Komentarze(0)
Kategoria dzień jak codzień
Z okazji obowiązków rodzinnych i kitrającej się pogody - musiałem skrócić trip.
Tak na prawdę to miałem lekkie napady lekowe.
Najpierw dwa razy minąłem się z samochodem na grubość lakieru (raz z darciem ryja oczywiście) - a na koniec minąłem się na pełnej wiksie z jakimś koluniem - dirtowcem, który bez hebli, zobaczył mnie jak przecinam mu drogę - kiedy akurat był w powietrzu - pokonując hopkę.
Spociłem się nieco, zatarłem hama, pochyliłem głowę i czekałem na dzwona.
Wyliczyłem, ze trafię go w tylne koło - ale los był dla niego łaskawy. Dostał w biodro moją klamką i poleciał w zarośla. Kołem nawet go nie tknąłem...
Pojechałem dalej niewzruszony.
Obserwująca to panienka chyba zasrała się w majty bo musiało to wyglądać co najmniej efektownie :)
Postanowiłem nie kusić dalej losu w obliczu tych dziwnych zbiegów okoliczności - i powlokłem się do domu...
Tak na prawdę to miałem lekkie napady lekowe.
Najpierw dwa razy minąłem się z samochodem na grubość lakieru (raz z darciem ryja oczywiście) - a na koniec minąłem się na pełnej wiksie z jakimś koluniem - dirtowcem, który bez hebli, zobaczył mnie jak przecinam mu drogę - kiedy akurat był w powietrzu - pokonując hopkę.
Spociłem się nieco, zatarłem hama, pochyliłem głowę i czekałem na dzwona.
Wyliczyłem, ze trafię go w tylne koło - ale los był dla niego łaskawy. Dostał w biodro moją klamką i poleciał w zarośla. Kołem nawet go nie tknąłem...
Pojechałem dalej niewzruszony.
Obserwująca to panienka chyba zasrała się w majty bo musiało to wyglądać co najmniej efektownie :)
Postanowiłem nie kusić dalej losu w obliczu tych dziwnych zbiegów okoliczności - i powlokłem się do domu...