Miało być spokojnie - na 150 - i było - do czasu aż się rozgrzałem. Później jakoś tempo poleciało do góry z automatu. Ale było bez dąsów - noga dawała radę. Trochę chłodny wieczór - ale trip przyjemny.
Katuję siebie oraz KTM Hardbone`a po górkach i wszelkich hopkach - z nastawieniem na XC - chociaż zawsze lubiłem dobrze poskakać i pośmigać wąskimi, krętymi i szybkimi ścieżkami.
Paradoksalnie - dopiero teraz, 31 wiosen na ziemskim padole, mam rower, który w niczym mnie już nie ogranicza...
Tylko czemu czasu tak mało??? :(